Jesienią 1967 roku, gdy zginął Che Guevara, świat stał u progu rewolucji. Nie wydarzyła się ona jednak w sferze polityki, tylko w sferze popkultury. Gdy analizujemy historię kina, komiksu, fantastyki, muzyki rockowej czy choćby prasy i telewizji, zawsze około 1968 roku odnajdziemy jakiś zasadniczy przełom.
Twarz Guevary stała się ikoną tego przełomu – po prostu dlatego, że właśnie kiedy się on dokonywał, zdjęcia martwego Guevary były we wszystkich serwisach informacyjnych. Jak to jednak z ikonami bywa, symboliczne znaczenie miał nie tyle Ernesto „Che” Guevara, człowiek z krwi i kości, ale abstrakcyjny obraz.
Oblicze Che Guevary, które znamy z koszulek, graffiti, reklam i okładek płyt, zawsze jest pochodną grafiki sporządzonej w 1968 r. przez irlandzkiego artystę Jima Fitzpatricka na podstawie zdjęcia wykonanego osiem lat wcześniej przez Alberto Kordę. Fitzpatrick sprowadził to zdjęcie tylko do dwóch barw – czarnej i czerwonej – co zainspirowało przerabianie w identyczny sposób innych twarzy, np. św. Mikołaja czy Margaret Thatcher.
Specjalnością Fitzpatricka była współczesna prezentacja herosów z mitologii irlandzkiej, potraktował więc Che Guevarę jak mitycznego wojownika Cuchulaina – symbol odwagi i gotowości do walki.
Podkreślam tę mityczność, bo wiele tekstów „odbrązawiających” Che Guevarę pomija funkcję, jaką to oblicze pełni w kulturze. W tekście przedrukowanym we wczorajszej „Gazecie” Roger Kaplan wymienia zbrodnie dokonane przez Che (jak nadzorowana przez niego tuż po rewolucji egzekucja prominentów obalonego reżimu) oraz te, których dokonanie mu się marzyło (jak odpalenie radzieckich rakiet atomowych w odpowiedzi na ewentualną amerykańską inwazję na Kubę).
Czy jednak mieszkaniec Krakowa, który wiesza sobie na ścianie portret cesarza Franciszka Józefa, zdejmie go, gdy mu zaczniemy mówić o zbrodniach cesarsko-królewskiego reżimu – który przecież trwał dzięki armii konfidentów zapełniających więzienia opozycjonistami prawdziwymi i urojonymi? Nie, bo dla niego ten portret symbolizuje nie tyle konkretnego polityka konkretnego reżimu, ile po prostu nostalgiczne przypomnienie czasów, gdy pociągi jeździły punktualnie, a Lwów, Kraków, Dubrownik i Wiedeń były w tym samym państwie.
Tak samo Che Guevara z grafiki Fitzpatricka symbolizuje nie tyle konkretnego polityka, ile abstrakcyjną ideę rewolucyjnej przemiany. Popkulturowa rewolucja 1968 roku oznaczała zatarcie granicy między tym, co „poważne”, „hieratyczne” i „wzniosłe”, a tym, co „pospolite” i „rozrywkowe”. Komiksy i piosenki pop zaczęły traktować o poważnych sprawach, a politycy zapragnęli, by zamiast siwowłosego Ojca Narodu w trzyrzędowym garniturze widziano w nich swojego chłopa, kolesia, „che”.
Oblicze Che Guevary doskonale nadawało się na symbol tej przemiany, tym bardziej że ani Korda, ani Fitzpatrick nie domagali się honorarium. Korda odszedł od tej zasady tylko raz. Wkrótce przed swoją śmiercią w roku 2000 wytoczył proces agencji reklamowej, która wykorzystała jego zdjęcie, reklamując wódkę Smirnoff. Korda uznał, że to już jest wykorzystywanie oblicza Che do czegoś, czego Che – przeciwnik alkoholizmu – by nie pochwalał. Reklamy wycofano, a 50 tys. dol. odszkodowania przeznaczono na kubańską służbę zdrowia.
Po śmierci Kordy oblicze Che bezkarnie jednak wykorzystywane jest już do reklamowania „rewolucyjnie tanich taryf telefonów komórkowych” czy „rewolucji w ubezpieczeniach”. Cóż, taki już los ikon, że nikt nie pyta o zdanie modela, którego oblicze na niej utrwalono.
(Za: Gazeta Wyborcza, 09. 10. 2007)