Che Guevara to niewątpliwie najsłynniejszy z latynoamerykańskich rewolucjonistów. Niegdyś nawołujący do stworzenia w Ameryce Łacińskiej „dziesięciu Wietnamów” fanatyk, dziś jest nie tylko atrakcją turystyczną Boliwii, ale też – w przekonaniu niektórych – czyniącym cuda świętym.
Ernesto Che Guevara, towarzysz Fidela Castro w walce o wyzwolenie Kuby spod reżimu Fulgencia Batisty, obsesyjnie pochłonięty był ideą walki z „amerykańskim imperializmem”. W jej imię nawoływał do stworzenia w Ameryce Łacińskiej „dziesięciu Wietnamów” – lokalne wojny miały wykrwawić Stany Zjednoczone, a kontynentu zajaśnieć blaskiem społecznej sprawiedliwości.
Po zwycięstwie rewolucji kubańskiej i partyzanckim epizodzie w Afryce Guevara zapragnął stworzyć nowy front walki w ojczystej Argentynie, a po drodze wyzwolić z ucisku imperialistów Boliwię. Jego oddział został rozbity przez armię, a on sam rozstrzelany 9 października 1967 roku w osadzie La Higuera.
Rząd Boliwii chciał się pozbyć ciała, by grób nie stał się miejscem pielgrzymek i obiektem kultu. Myślano o kremacji, ale ostatecznie pochowano je w miejscu okrytym ścisłą tajemnicą. Dopiero 30 lat później odnalezione szczątki zostały ekshumowane i przewiezione do Hawany, gdzie Castro urządził im pogrzeb z honorami państwowymi.
Dziś mit Guevary przybiera w Boliwii formy religijne i wyzyskuje się go z zacięciem marketingowym.
Święty Ernesto
Generał Gary Prado, który pojmał Guevarę w boliwijskich lasach i spędził z nim ostatnią noc jego życia, mówił mi kiedyś z niejakim przekąsem i irytacją, że „po śmierci Che nastąpiła transformacja człowieka w świętego”. Wspominał Che „budzącego politowanie, brudnego i rozczochranego, niemającego nic z bohatera” i zżymał się na zakłamującą rzeczywistość propagandę, która wykreowała go na romantycznego herosa walki z imperializmem. Porównywał go do Don Kichota, który „był w końcu trochę stuknięty”, twierdząc, że Guevara „dostrzegał olbrzymy tam, gdzie były tylko wiatraki”.
I rzeczywiście Che ma dziś wyznawców oddających mu należną świętym cześć i widzących w nim cudotwórcę, który dopełnia dzieła zbawienia, jakiego nie było mu dane dokończyć za życia. Religijny mit Guevary zrodził się, gdy świat obiegło słynne zdjęcie jego zwłok, niezliczoną ilość razy porównywanych do postaci ukrzyżowanego Chrystusa. Religijne powołanie nie było też obce samemu Che – metaforyki zbawienia nie sposób przeoczyć w jego retoryce politycznej. Do swej matki napisał kiedyś, że „wydała na świat wędrownego proroka, który donośnym głosem zapowiada dzień Sądu Ostatecznego”.
Pacho O’Donell – argentyński pisarz, autor najnowszej biografii Guevary „Che. Życie w imię lepszego świata” – opowiada, że w rejonie, w którym partyzancki oddział Che toczył swe ostatnie walki, jest on znany jako „Święty Ernesto z La Higuera”. Tamtejsi wieśniacy wierzą, że Che przybył do Boliwii, by ich zbawić. Wznoszą mu więc ołtarze, kierują ku niemu modły i odprawiają msze oraz wierzą, że jest on autorem licznych cudów. O’Donell cytuje mieszkankę La Higuera, która nie miała jak dostać się do najbliższego miasta, by kupić niezbędne lekarstwa dla ciężko chorego męża: „Pomodliłam się do Świętego Ernesta i po chwili przyszedł sąsiad, by zwrócić konia, którego mu kiedyś pożyczyliśmy. Była jednak noc i droga była bardzo niebezpieczna, zwłaszcza dla samotnej kobiety. Pojawił się wówczas budzący strach wielki czarny pies, którego nigdy w okolicy nie widziano. Nikt w osadzie nie miał wątpliwości, że pies był wcieleniem Guevary”.
Przekleństwo Mesjasza
Wysiłkiem władz lokalnych Guevara staje się też główną atrakcją regionu, w którym toczył swe ostatnie potyczki partyzanckie. Ma ściągnąć turystów chętnych osobiście przemierzyć „La ruta del Che” (szlak Che) – od miasta Santa Cruz, gdzie rozpoczęła się droga jego oddziału, po La Higuera. Trasa kończy się w Vallegrande – turystom proponuje się chwilę zadumy nad odkrytą dziś fosą, w której pogrzebano ciało Guevary i jego towarzyszy broni. Projekt „Szlaku Che” ma ściągnąć środki na poprawę warunków życia ludności regionu, a jego pomysłodawczyni Nelly Romero tłumaczy, że skoro Che walczył o poprawę losu biedoty, to z pewnością nic nie miałby przeciwko wykorzystaniu swego imienia z korzyścią dla niej.
Także w innych krajach Ameryki Łacińskiej Che pozostaje dla wielu symbolem walki z imperializmem, w którym z uporem upatruje się przyczyn wszelkich nieszczęść. Mit Guevary jest zarazem zwierciadłem latynoamerykańskich przesądów, pośród których dominuje wyczekiwanie mesjasza, który wybawi lud od ciemiężycieli. Choć po raz pierwszy większość państw regionu rządzi się dziś demokratycznie, to wedle raportów Latinobarómetro (chilijskiej organizacji badania opinii społecznej) niemała część obywateli nadal skłonna byłaby „dać czek in blanco zbawicielowi, który wyprowadziłby ich kraj z kryzysu”.
Miliony nadal gotowe są powierzać władzę rządom obiecującym „zbawienie instant”, mimo że dyktatorzy i caudillos nigdy nie przynosili dobrobytu i że zwykle nie byli skłonni oddać władzy nawet wtedy, gdy ich porażka staje się oczywista. I nie było też raczej takich, którzy spełniliby pokładane w nich nadzieje – jak nie spełnią się najpewniej nadzieje boliwijskiej biedoty wiązane ze Świętym Ernestem.
(Za: Gazeta Wyborcza, 29. 12. 2004)